W ciąży czy połogu kobieta znajduje się w sytuacji szczególnej. Towarzyszą jej lęki i niepokoje lub przeżywa swój dramat.
Szalejące hormony sprawiające, że emocje eskalują do granicznych wartości i mieszają się w różne odcienie. Wydawałoby się, że każdy to rozumie, że w tej wyjątkowej chwili kobieta powinna być otoczona troską, wsparciem i opieką.
Szczególnie wtedy, gdy doświadcza dramatu jakim jest strata dziecka.
Tymczasem sposób w jaki traktuje się kobiety w polskich szpitalach uwłacza ludzkiej godności.
I choć według przedstawicieli fundacji „Rodzić po ludzku” sytuacja w ciągu 20 lat bardzo się zmieniła to historie kobiet są wciąż zatrważające, a placówki szpitalne bezkarnie gwałcą prawa kobiet.
27-letnia Magda, jest z zawodu doradcą medycznym, a jej mama jest pielęgniarką. Mimo to nie ominęła jej trauma związana z pobytem na oddziale ginekologii.
Magda była w ciąży kiedy nagle poczuła silny ból brzucha. Wezwała karetkę i została zabrana do szpitala w Pruszkowie.
Lekarz zdiagnozował problem z wyrostkiem i została od razu skierowana na operację wycięcia. Magda nie zgodziła się, ponieważ dopiero odebrała badania, z których nijak nie wynikało żeby w jej organizmie rozwijał się stan zapalny.
Poprosiła o przeniesienie na oddział ginekologii, ponieważ obawiała się, że ból jest związany z ciążą.
Wykonano USG, na którym lekarz nie dostrzegł niczego niepokojącego. Z dzieckiem było wszystko w porządku. Ból nieco ustąpił, więc Magda została na obserwację.
Ale w nocy sytuacja się pogorszyła. U Magdy wystąpiła wysoka gorączka. Zaczęła też plamić. Przestraszona wybiegła z sali w poszukiwaniu pomocy. Znalazła oddziałową, której powiedziała co się dzieje. Ta spojrzała na nią i zapytała oschle czy nie wiedziała jak przebiega poronienie? No to już wie, bo to właśnie się dzieje.
„Nie wiedziałam. Ostatecznie do szpitala zostałam przyjęta z powodu wyrostka robaczkowego. Po jej słowach czułam się jak gówno, jakby strzeliła mnie w twarz”
Magda poszła do lekarza, ten przeprowadził usg i nadal twierdził, że nic się nie dzieje.
„Kazał leżeć. Byłam załamana, że nikt nie jest w stanie powiedzieć, co się ze mną dzieje i że cały czas podsycają we mnie nadzieję. Choć z tyłu głowy pojawiła się myśl, że szpital opuszczę sama”
Następny dzień przyniósł nasilenie bólu, skurczy i plamienia.
„Leżałam na łóżku w pościeli pełnej krwi. Błagałam pielęgniarki żeby zmieniły choć prześcieradło, żebym mogła godnie leżeć. Nie reagowały na moje prośby. Czułam złość i upokorzenie. Mąż się wkurzył i sam zmienił pościel, biorąc czystą z wolnego łóżka w mojej sali”
Intuicja nie myliła Magdy. Straciła ciążę. Podczas łyżeczkowania pielęgniarki „pocieszały” ją, że nie ma się czym przejmować, jest młoda i zdąży jeszcze urodzić, na świecie są większe tragedie.
Magda czuła się poniżona. Czuła, że jej godność została podeptana i ośmieszona. Jak dalece trzeba być pozbawionym empatii, żeby do matki, która właśnie straciła dziecko mówić w taki sposób.
Czy spotkałyście się z podobnym zachowaniem?