Legalna hodowla w willi pod Bydgoszczą. W jej piwnicach zwierzęta brodziły we własnych odchodach

W Dobrczu pod Bydgoszczą w sobotę policja weszła na teren hodowli zwierząt rasowych. Spodziewali się tam znaleźć dowody nadużyć, ale to co zastali przeszło ich najśmielsze oczekiwania.

Sprawa tego makabrycznego miejsca ujrzała światło dzienne dzięki pracownikowi Pogotowia dla Zwierząt Grzegorzowi Bielawskiemu, do którego dotarły informacje o tym, że zwierzęta tam hodowane są krzywdzone. Do weterynarza współpracującego z Pogotowiem w podobnym czasie trafiły dwie osoby, które kupiły szczęnięta z tej hodowli.

Własne śledztwo

W obu sytuacjach stan zwierząt był alarmujący. Pierwszy miał oznaki wycieńczenia, był wygłodzony i odwodniony. Udało się go uratować. Drugi był już w stanie agonalnym. Oba pochodziły z hodowli pod nazwą „Stowarzyszenie Przyjaciela Psa”.

Grzegorz Bielawski postanowił nie zostawiać sprawy policji. Bardzo zależało mu na tym, żeby nie rozbiła się o procedury i biurka. Od początku robił dla sprawy dużo, ale chwali także postawę policjantów, którzy zdobyli nakaz na przeszukanie siedziby stowarzyszenia.

Jak się okazało to było za mało. Hodowlę pod nazwą stowarzyszenia prowadziło małżeństwo wprawione w procederze. Siedzibą była luksusowa willa, otoczona zabezpieczeniami, kamerami i murem. Istniało zagrożenie, że właściciele nie wpuszczą policji tylko zdążą zatrzeć ślady swojej haniebnej działalności.

Wtedy zadziałali ludzie z pogotowia dla zwierząt. Prowadzili z hodowcami negocjacje w sprawie zakupu psa. Jednak właściciele hodowli byli czujni nie chcieli się umówić na terenie hodowli.

Interwencja policji

W końcu zastosowali podstęp. Jednak z koleżanek pana Grzegorza zadzwoniła mówiąc, że chce porozmawiać na temat kupionego u nich pieska, który zmarł. Kiedy wiedzieli, że uda jej się dostać do środka, zawiadomili policjantów, którzy jak tylko weszła otoczyli teren.

Właścicielka nie miała zamiaru od razu się poddać. Utrudniała dostęp do pomieszczeń, blokowała drzwi i zamki, ale ostatecznie interweniującym udało się zobaczyć sposób w jaki prowadzona była hodowla.

Wielu z nich do końca życia nie zapomni tego widoku.

Część psów leżała martwa za domem. Te, które żyły mieszkały w piwnicach willi w ciasnych klatkach, których nikt nigdy nie sprzątał. Dosłownie brodziły we własnych odchodach. Brudne, odwodnione i wychudzone, panicznie przestraszone. Niektóre nigdy nie widziały światła dziennego, bo nigdy nie opuszczały klatek…

Finał

To makabryczne miejsce nosiło nazwę „Stowarzyszenie Przyjaciela Psa” i było legalna hodowlą, działająca od wielu lat, co 1- 2 lata przenoszoną w inne miejsce, gdy tylko ktoś zaczynał domyślać się co się w niej dzieje.

Właściciele zostali aresztowani. Postawiono im zarzuty znęcania z wyjątkowym okrucieństwem, za który grozi im zaledwie 3 lata więzienia.

Działacze organizacji walczących o prawa zwierząt oceniają, że takich hodowli może być w Polsce kilkaset. Proszą o to by mieć na uwadze, że kupując rasowe psy za kilkaset złotych przykładamy rękę do tych fabryk śmierci i okrucieństwa. Do rzadkości należy sytuacja, gdy zwierzęta odzyskują zdrowie. Wiele z nich ma problemy z agresją i kończy w schronisku.

Psy i koty uwolnione z hodowli wymagają natychmiastowej interwencji lekarskiej. Można wesprzeć ich leczenie dzięki choćby drobnym wpłatom na rzecz Stowarzyszenia „Pogotowie dla Zwierząt” Pl. Pocztowy 4/6, 64-980 Trzcianka 87 1020 3844 0000 1702 0048 1093 z dopiskiem „likwidacja fabryki psów”.

One wszystkie zawdzięczają szansę na poprawę losu ludziom, którzy z wielką zawziętością i determinacją walczyli o znalezienie i zamknięcie tej makabrycznej hodowli. To niezwykle budujące, że są tacy ludzie jak pan Grzegorz i jego ekipa pogotowia dla zwierząt.

Źródło i fotografie: Na temat/Pogotowie dla zwierząt/ Grzegorz Bielawski