Wszystko zaczęło się w parku, kiedy młody mężczyzna próbował z całych sił złapać oddech i uporać się z bólem, który przerażająco rozprzestrzeniał się po ciele. Mimo trudu i wysiłku jego ciało odmawiało posłuszeństwa, aż całkowicie zastygło w bezruchu.
Żadnych tłumów wokół, żadnych syren pogotowia, ani głosów lekarzy…. Nic z tych rzeczy. Jedyne co, to światło. Takie ciepłe i przyjemne. Ale skąd ono dobiega? Brak bólu i przyjemny stan, w którym ciało jest tak lekkie. Wokół panowała mgła, więc ciężko było dojrzeć cokolwiek. Jednak po chwili z zamglenia wyłonił się pies. Był wielki i delikatnie stąpając na łapach zbliżył się do mężczyzny. To był Bolek.
– Witaj, mój drogi.
– Bolek? Jak mnie odnalazłeś? I dlaczego Ty… mówisz… Czy to jakiś sen?
– Mylisz się, to nie sen. Ty po prostu umierasz. Tutaj wszyscy możemy rozmawiać i rozumieć się nawzajem. A ja jestem tu od dawna. Od momentu, kiedy porzuciłeś mnie i zostawiłeś na drodze.
Mężczyzna doskonale pamiętał, co wydarzyło się tamtego dnia i o czym tak usilnie starał się zapomnieć przez te wszystkie lata.
– Oczywiście, że pamiętasz, bo tego nie można tak po prostu zapomnieć. Ja stale mam ten obraz, jak zostawiasz mnie na drodze i odjeżdżasz nie spoglądając nawet za siebie. Twój samochód oddalał się, aż w końcu zniknął mi zupełnie z oczu.
Pies ciężko sapnął i skulił ogon.
– Bolek, ja… byłem przekonany, że ktoś cię znajdzie i będziesz mieć nowy dom i nowego pana.
– Doprawdy? Stary, naprawdę sądziłeś, że ktoś mnie przygarnie? Dlaczego się usprawiedliwiasz?
Pamiętam jak starałem się ciebie dogonić, biegłem długo, aż straciłem trop. Mój stary nos i obolałe łapy na nic się nie zdały. Postanowiłem wrócić do miejsca, w którym mnie zostawiłeś i czekać, bo wierzyłem, że na pewno za moment po mnie wrócisz. Po swoją starą psinę.
Zaufałem ci i pokochałem jak mogłem najlepiej. Zamartwiałem się, że po drodze coś ci się przytrafiło, albo, że nie ma teraz kto przynosić ci kapci i budzić rano do pracy. Bałem się, że czujesz się bardzo samotnie i nie masz kogoś, kto mógłby posiedzieć przy tobie i tak po prostu pomilczeć, albo wyjść na spacer. Ale ty nie wróciłeś.
Każdego dnia wypatrywałem cię i biegłem wzdłuż drogi, żebyś przypadkiem mnie nie przeoczył. Aż w końcu potrącił mnie inny samochód. Umierałem powoli, leżąc poobijany i ranny na poboczu jezdni. Miałam wtedy tylko jedno marzenie. W chwili, gdy uchodziło ze mnie życie, pragnąłem cię zobaczyć, dotknąć i usłyszeć twój tak dobrze mi znany głos. Mój ostatni jęk odbił się tylko o zimną i brudną kałużę. Tak skonałem.
Takich historii jak moja jest wiele. Są tutaj inne psy, które odeszły w podobny sposób: zagłodzeni, zamarznięci, niektórzy skatowani tak po prostu dla zabawy. Nigdy nie zrozumiem waszego zachowania. Ludzie tacy jak ty nie chcą wierzyć, że za wszystkie złe czyny w życiu należy zapłacić.
Młody człowiek pochylił się nad czworonogiem. I choć w tym momencie przez jego ciało przeszedł potworny i przeszywający ból, o wiele dotkliwsze i bardziej bolesne było uświadomienie sobie tego, jaką krzywdę wyrządził Bolkowi. Łzy, które zaczęły płynąć obficie po policzkach mężczyzny wcale nie przynosiły ukojenia.
– Piesku… mój najdroższy. Wybacz mi! Nie zasłużyłem na to, żeby być twoim panem.
Stara psina powoli zbliżyła się do swojego dawnego opiekuna, którego od zawsze kochał i kładąc łapę na dłoni mężczyzny powiedział:
– Ja już dawno ci wybaczyłem. A twoje łzy są odkupieniem.
I wtedy ciepły język psa dotknął policzka mężczyzny.
– Żegnaj.
– Rozległa infekcja – powiedział lekarz, któremu podczas akcji ratunkowej ściekał pot z czoła.
– Walcz! No dalej! Nie poddawaj się.
– Nic z tego…. Tracimy go.
– Cholera! To koniec.
Pomimo zawziętej walki o życie młodego mężczyzny, lekarze o 18.30 stwierdzili zgon. Jego serce przestało bić.
Jednak po chwili drżący głos pielęgniarki przerwał ciszę po reanimacji:
– Łzy! On płacze! Po policzkach spływają mu łzy!
– Adrenalina!
– Defibrylator!
– Migotanie!
– RKO, Tlen!
Nagle długa linia na ekranie monitora zadrżała i wygięła się w łuk.
Minął miesiąc odkąd wydarzył się nazwany przez lekarzy z intensywnej terapii cud. Młody mężczyzna stał na progu kliniki i nawet jesienna i deszczowa aura, nie zdołała pozbawić go radości z powodu powrotu do domu. Mijając szpitalną bramę, mężczyzna skręcił w kierunku uliczki prowadzącej do miejsca, gdzie mieszkał. Rozmyślając, kroczył przed siebie, gdy nagle pod jego nogi znienacka wpadł brudny i mokry szczeniak.
– Cześć maluchu! Czyj ty jesteś?
Wygląd pieska mówił sam za siebie. Szczeniak był mokry i zziębnięty i desperacko potrzebował pomocy. Mężczyzna podniósł czworonoga i schował za pazuchę. Delikatnie głaszcząc go po pyszczku szepnął:
– Chodźmy do domu… Bolku!