Joanna Kurowska na temat swojej terapii: To żaden wstyd, gdy człowiek potrzebuje pomocy

Joanna Kurowska pochodzi z Gdyni. Skończyła łódzką szkołę filmową. Widzom znana ze świetnych ról komediowych w serialach „Czterdziestolatek. 20 lat później”, „Graczykowie” czy „Świat według Kiepskich”.

Kilka lat temu doświadczyła tragedii.

Jej mąż, dziennikarz sportowy Grzegorz Świątkiewicz, były mąż Katarzyny Dowbor cierpiał na głęboką depresję. W 2014 roku w wieku 55 lat popełnił samobójstwo zostawiając żonę i 13-nastoletnią córkę Zosię.

To był prawdziwy cios dla aktorki. Mąż leczył się i bardzo starał, ale choroba go obezwładniała. Kiedy tylko wydawało się, że czuje się lepiej, jego samopoczucie się pogarszało i tracił chęć życia.

Dodatkowo czuł się obciążeniem dla ciężko pracującej żony, która musi radzić sobie ze wszystkim, z wychowaniem córki i jego chorobą.

Joanna Kurowska przeżyła bardzo ciężko tą stratę. W rozmowie z Angeliką Swobodą, dziennikarką Gazety Wyborczej mówi, że uratowała ją terapia.

„Gdy kogoś boli ząb, idzie do dentysty. Kiedy kogoś boli dusza, idzie do terapeuty.”

Jak mówi córka była dla niej motywacją do walki o siebie.

„Mówiłam sobie: nie ma co się nad sobą użalać. Jestem matką, więc muszę wstać i iść do roboty.”

W pierwszych chwilach ratowała ją praca. Już trzy tygodnie po śmierci męża wystąpiła w sztuce.

„Oczywiście, był to bardzo ciężki czas. Musiałam przejść przez żałobę, każdy jej etap. Pierwszy to niedowierzanie, potem przychodzi wyparcie, złość i agresja, apatia, a na końcu jest wychodzenie z żałoby. Czytałam dużo książek psychologicznych, żeby wiedzieć, co się ze mną dzieje.

To właśnie na etapie wyparcia wróciłam do pracy. Potem nieuchronnie dopadły mnie złość i agresja. Niestety, wiele osób nie miało wtedy pojęcia, czemu jestem zła i agresywna. A ja musiałam po prostu przez to przejść. Ci, którzy tego nie uszanowali, nie są już moimi znajomymi. Kiedyś się mawiało, że wdowa ma okres ochronny. Dziś oczekuje się, że zaraz po pogrzebie będzie fruwać niczym archanioł.”

Pomogła przyjaciółka.

Wtedy jej przyjaciółka Agata Młynarska, z którą przyjaźnią się od dzieciństwa namówiła ją na terapię. Tam musiała zmierzyć się nie tylko z dramatem ostatniego czasu, ale także demonami z przeszłości.

„Mam ogromną satysfakcję, że się nie poddałam. Przekułam traumy w sukces.”

Wierzę też, że gdzieś jest jakiś absolut, który nade mną czuwa, opiekuje się mną. To mi też dało siłę.”

Aktorzy często bywają wyjątkowo wrażliwi, przez co łatwiej radzą sobie w zawodzie, ale gorzej w życiu.

„Mam wrażliwość Kubusia Puchatka. Jak ludzie to wyczują, tracą umiar. I próbują mnie wykorzystać. Dziś już wiem, że jak idziesz do ludzi z otwartymi ramionami, to prędzej czy później ktoś ci je przetrąci i w końcu przestajesz je otwierać.”

„Jestem już w tym wieku, że nie chce mi się kogoś przekonywać do mojej opcji politycznej czy wartości, które wyznaję, nie chce mi się innych nawracać na moją wiarę czy niewiarę. Dlatego nie podtrzymuję znajomości na siłę.”

Jak mówi stara się skupiać na tym co ma , a nie na tym czego jej brakuje. Zamiast rozpaczać, że nie opływa w luksusie jak amerykańskie aktorki, cieszy się, że pracuje i sobie radzi.

„Należę do osób, którym gdyby urwało jedną nogę, cieszą się, że mają drugą. I zawsze towarzyszą mi słowa noblistki Wisławy Szymborskiej: „Czemu ty się zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś – a więc musisz minąć. Miniesz – a więc to jest piękne”.

Na pytanie czy jest szczęśliwa aktorka odpowiada:

„Pogodzona ze światem. Można przeżyć życie, wracając ciągle do przeszłości, oglądając się za siebie. Podtrzymując syndrom ofiary, można wiele zyskać. Bycie ofiarą daje profity, bo wszyscy skupiają się na niej i chcą pomagać. Ja nigdy się nie postawiłam w roli ofiary, ale kosztowało mnie to dużo pracy. Mam dom, który muszę utrzymać. Niedawno kupiłam dla córki mieszkanie w Warszawie. Nikt nie dał mi na to wszystko pieniędzy. Muszę zarabiać je sama – w reklamie, teatrze, serialach.”

O swoim leczeniu mówi otwarcie. Uważa, że powinno się mówić, by inni też próbowali szukać pomocy i nie wstydzili się tego.

„Oczywiście liczę się z tym, że mówienie o terapii może się spotkać z falą hejtu, ale wiem również, że gdybym mogła swoją opowieścią kogoś uratować, że ktoś to przeczyta i powie: „Ona też z tego wyszła”, a potem sam pójdzie do specjalisty, jest to dla mnie chwalebne. Nie znam człowieka, który nie miałby ciężkich przeżyć, ale moja historia pokazuje, że można ładnie przejść przez życie, nie raniąc innych swoimi stratami, nie obciążając ich swoim bólem.”

Wielu ludzi zmaga się z depresją. To nie są chwilowe problemy, to nie są chwilowe stany gorszego samopoczucia. To ciężka i niszcząca choroba, która wpływa nie tylko na chorego, ale także na jego otoczenie, powodując cierpienie wszystkich.